RYBIE OKO - strona domowa
ZDJĘCIA FILMY
RYBIE OKO - strona domowa
ENGLISH VERSION
Linia Krokusa

KAZACHSTAN
URAL
MONGOLIA
MORSKIE
SZWECJA
AUSTRALIA


Wszystkie Na ryby

Hit  Uralskim szlakiem - cz.1

Autor: Dariusz Żbikowski
Temat: Wyprawy
Data:17.10.02 21:36
Ocena:7.35  (46)
Czytano:18093

Każdy z nas ma jakieś marzenia. Dotyczą one spraw różnych. Codziennego życia, pracy, wakacji czy też niespełnionych podróży. Ja też takie posiadam.




Do moich należało, między innymi, coś co zawsze chciałem zobaczyć, dotknąć i z tym się spotkać.
Mówię tu o przyrodzie, przyrodzie takich miejsc jak np.: górski Ural, syberyjska Tajga, kanadyjskie lasy, puszcza Amazonki czy też nowozelandzkie wyspy. Zawsze chciałem te marzenia spełnić. A co dopiero jeśli dałoby się połowić jednocześnie! To już tzw. komplet szczęścia.

Mirek zadzwonił do mnie na początku września. Właśnie wyprawiałem swą rodzinkę na wypad do Włoch, na który miała się udać w najbliższym czasie. Lepiej nie mógł trafić. Istny strzał w dziesiątkę. Pada hasło: jedziemy na Ural, na przetarcie wędkarskich szlaków, to pierwsza wyprawa w tamte strony, mam zamiar w przyszłości organizować tam kolejne. Nic zatem nie wiadomo i nic nie mogę więcej powiedzieć prócz tego, że mają tam być ryby :), chyba lipienie i łososie. Wyjazd 13-go. Jadę ja, Karol, Paweł i ewentualnie Ty.

Hasło Ural zelektryzowało mnie natychmiast z powodów o których wcześniej wspomniałem. Termin, też rewelacja, zgodny z momentem wyjazdu rodzinki. Decyzja ... oczywista.

Rozpoczynam gorączkowe przygotowania, co powinienem zabrać i skompletować? Jakie kije?, jaki sprzęt? Mam chyba zbyt wiele do wyboru i pewnie dlatego mam problem. Problem wyborów i pakowania już do samego wyjazdu jest dla mnie nierozwiązywalny. Jak można się spakować i zabrać co trzeba jeśli nic nie wiadomo. Internetowe rozpoznanie meteorologiczne też nic dobrego nie wróży, przewidywane temperatury w okolicach zera z nocnymi przymrozkami, deszcz a może i śnieg. Meteorologia dodatkowo komplikuje przygotowania. Koniec końców udaje mi się to jakoś, a jak? o tym chyba napiszę kiedyś indziej. Chyba warto? Może ktoś inny skorzysta i dowie się jak winien wyglądać ekwipunek na taka wyprawę. Dziś już wiem co zabrałem źle a co dobrze.

W dniu wyjazdu, 13-ty piątek :))), spotykamy się na dworcu w Warszawie. 3 dni podróży przed nami. Najpierw do Moskwy, potem przesiadka na kierunek Workuta. Prócz małych scysji z białoruskim celnikiem i moskiewskim policjantem chcącym zamknąć mnie do więzienia za nieposiadanie wizy rosyjskiej (była zbędna, potrzebna była tylko pieczątka tzw. AB) podróż upływa nam w prawie spokojnej i miłej atmosferze. Piszę prawie, bo niestety dopadło mnie nieco problemów natury zdrowotnej związanych z przebytym kiedyś zapaleniem mięśnia sercowego, które to problemy zwykle pojawiają się w najmniej spodziewanych momentach. Tym razem pojawiły się na tle wylęgającej się grypy, ale o tym miałem się dowiedzieć dopiero po paru dniach.

Podróż przez Rosję pociągiem ma wiele uroku, to wielki kraj. można w ten sposób zrozumieć jego potęgę i przestrzeń. W trakcie podróży porozmawiać z ludźmi, poznać ich zachowania, natknąć się na rodzajowe scenki. Co więcej, i co równie ważne, można się wyspać :))). To nic, że taka podróż trwa długo, że samolotem szybciej, dziś wiem że było warto. Dziś także już wiem dlaczego pociąg do Workuty nie posiadał otwieranych okien. Odpowiedź na to pytanie usiłowaliśmy wyciągnąć od konduktorki, jeszcze w Moskwie, ale odpowiedziała nam tylko, że przecież tam gdzie jedziemy jest śnieg.

Rosyjskie stacyjki (fot.1) były pełne specyficznej atmosfery, pełne ludzi sprzedających ... surowe ziemniaki, rosyjskie bliny i inne domowe przetwory. Wspaniałe konfitury, sałatki to wszystko było dla mnie elementem pierwszego kontaktu z Rosją i poznawania jej obyczajów. Te zwyczaje były czymś co chciałem poznać i co intrygowało mnie do samego końca podróży. Postaram się, jeśli mi się uda opisywać je również, przy okazji komentowania innych Uralskich przygód.

Do Sosnogorska docieramy około pierwszej w nocy. Tu czeka na nas już rosyjski organizator wyprawy Aleksander. Przewozi nas do bani, czyli bardzo schludnego ośrodka z sauną, basenem, bilardem, kuchnią i miejscami do spania. Jestem zaskoczony czystością miejsca (fot. 2) Mamy czas do 5-tej rano. Potem mamy jechać już na helikopterowe lotnisko. Chłopaki niewiele myśląc ładują się do sauny, zmyć podróżne brudy. Korzystają szybko z wszelkich uroków ośrodka (fot. 3). Ja niestety „zdycham” na kozetce i zaczynam się ciężko zastanawiać czy nie powinienem wracać do Polski lub pozostać w ośrodku. Przecież tam dalej.... już do medyków będzie daleko. O piątej podejmuję desperacką decyzję, jadę dalej. Co będzie to będzie, nie po to tu przyjechałem... żeby ryb nie połowić :))).

Pakujemy się do dwu samochodów, które mają dowieźć nas do helikoptera. Będziemy do niego jechać jakieś 200 km. Umościłem się jakoś leżąco na tylnym siedzeniu samochodu, wycyganiłem od Aleksandra butelkę koniaku „na lekarstwo” i.. w drogę. Ta też była ciekawa (fot.4). Najpierw całkiem przyzwoita, asfaltowa, potem ... coraz bardziej gruntowa. Promem (fot.5) pokonujemy Peczorę i ... już niebawem jesteśmy na lotnisku. Tu dowiadujemy się, że razem z nami (nas 4 + 3 Rosjan) będzie lecieć także, na ryby w tą samą stronę, miejscowa 4 osobowa „generalicja”. Lotnisko, o ile tak można nazwać ten kawałek asfaltu, położone jest na tzw. „terenie zakazanym”. To lotnisko miejscowej przepompowni ropy naftowej. To okoliczny skarb, i dlatego kiedyś iście "zakazany" teren. Teraz nawet zdjęcia daje się zrobić. Pieriestrojka znaczy się jest! :). Zostajemy przemyceni na teren zakładu i zaczynamy czekać na nasz środek transportu. Ja kuruję się w pozycji horyzontalnej, w śpiworku na płycie lotniska (fot.6). Czekamy, czekamy i... czekamy!

Wreszczcie około 17-tej nadlatuje MI-8. Manelków, jak się okazuje mamy sporo (fot.7), prawie że się nie mieszczą na pokładzie. Jeszcze dodatkowe wielkie baki paliwa; bo będziemy lecieć poza normalny zasięg; w sumie z trudem blaszany ptaszek podrywa się do lotu. Na szczęście, zdążyłem przez ten czas podkurować się "lekarstwem" i humor mi się poprawia.
Pierwsze spojrzenie z lotu ptaka na Tajgę już przyprawia o szybsze bicie serca (fot.8). Jeszcze widać drogi. Jednak już za chwilkę tylko ... bezkres, bezkres i ... bezkres Tajgi. Gdzie niegdzie, wijąca się rzeka lub wręcz przeogromne moczary i bagniska. Zaczynam rozumieć dlaczego stąd się "nie uciekało". Potęga tej krainy zapiera dech w piersiach. Z przyklejonym nosem do szyby chłonę kolejne obrazy. Po mniej więcej godzinie lotu pojawiają się góry. To Ural (fot.9). Jest piękny, nawet tak spowity w deszczowych chmurach.


Ural wita


Zapatrzony w widoki nawet nie zauważam kiedy zaczynamy lądować, widać naszą rzekę. Lądujemy na malutkiej łączce i błyskawicznie wypakowujemy manatki. Nasz "kontakt ze światem" odlatuje (fot.10). Pozostajemy na przykrytej szronem nadbrzeżnej łączce. Jest już bardzo późno. Na pewno już dziś nie zdążymy połowić. Pierwsze jednak co robię, idę spojrzeć na rzekę (fot.11). Co tu dużo gadać, podoba mi się!.


tu będziemy łowić


Trzeba się spieszyć, zaraz się ściemni, a musimy zdążyć rozbić obóz. Rozstawić namioty, rozpalić ognisko. Tamtejsza łączka to jednak wcale nie to samo co macie teraz na myśli. Wyszukanie miejsca nadającego się do postawienia namiotów zajęło nam niezły kawałek czasu. W końcu przenosimy bagaże i budujemy obozowisko.

Sam jestem "starym traperem", jak mi się wydawało (ileś dziesiątek spływów kajakowych, od małego pod namiotem itp. itd.), ale przyznaję się dziś, że patrząc na Rosjan i ich działania co chwilkę otwierałem buzię ze zdziwienia.

Np.: he, he, he ... niedawno toczyła się dyskusja na naszym forum o rozpalaniu ogniska. Też myślałem, że jestem spec od tego! a tu... zatkało mnie normalnie jak zobaczyłem jak ONI to robią. Najpierw zdziwiłem się po co dmuchają pontony, zamiast zająć się namiotami, potem jeszcze bardziej gdy spuścili je na wodę i popłynęli na drugą stronę rzeki. Po co? ano.... po patyki na ognisko, jak okazało się za chwilę. Ale... drzewo na ognisko, w ich wykonaniu to naprawdę drzewo!!! Tamtejsze "patyki" widać np. na załączonym zdjęciu (fot.11). Oni przepłynęli, bo po tej stronie nie było suchych drzew!!! nie gałęzi!!! DRZEW!!!.

Po tej stronie była podmokła łączka, po drugiej normalny las.
Łatwiej było przepłynąć (pompując jednocześnie pontony) niż dostać się do suchych drzew na tym samym brzegu. Ognisko tam się robi nie z gałęzi ale ... z drzew!!!. To było bardzo mądre przy tej temperaturze! Dzięki temu wieczorna biesiadka była o wiele bardziej przyjemna.

Rosjanie zaskakiwali mnie jeszcze wielokrotnie, tak jak i zaskakiwała mnie na każdym kroku tamtejsza przyroda. O tym napiszę już w następnych odcinkach.

Teraz, na deser, kilka obrazków, które mnie urzekły, a które zresztą zrobiłem nieco później i które, mam nadzieję, wprowadzą Was w "nastrój' okolicy (kliknijcie na nie koniecznie w celu ich powiększenia!).


Tajga jest piękna


Tajga jest dzika


Tajga urzeka


Tajga oplata


Tajga jest nieprzebyta



Uralskim szlakiem - cz.2


poduralska stacyjka


bania czyli sauna i basen


posiłek w bani


uralska autostrada w deszczu


na promie przez Peczorę


czekamy na helikopter, sam "zdycham" w śpiworku


tym polecimy


żegnamy cywilizację, tu jeszcze nawet widać drogi


Ural wita


Odlot ptaka, teraz możemy liczyć już tylko na siebie


tu będziemy łowić


trzeba zebrać chrust na ognisko


Tajga jest piękna


Tajga jest dzika


Tajga urzeka


Tajga oplata


Tajga jest nieprzebyta



Skorzystaj z przyznanego Ci prawa i oceń ten artykuł
« « « « || » » » »  
5  10 

drukuj drukuj wyślij wyślij

Lista komentarzy


Temat: Autor:
Czas:
Ural
Przemyslaw Majewski 05.1.03 17:34
Bardzo dobrze napisane, czuje sie jakbym tam byl. Mieszkam i pracuje w Republice Komi (obejmuje czesciowo Ural) juz siedem lat, a od dwoch lat wedkuje. Miejscowi lowia lipienie okresowo rowniez na muszki. Robia je z brazowej lub czarnej siersci i ceglastego kawalka welny. Lowia lipienie tez na tzw korablik czyli stateczek z drewna z podwieszonymi muszkami. Korablikiem manewruja zrecznie z brzegu, tak zeby odwiedzal po kolei miejsca, gdzie moze byc ryba. Lipien jest ceniony na wsi jako zapas na zime. Przechowuja go w metalowych kanach takich jak na mleko w tradycyjnych lodowkach. Sa to doly przkryte dachem i ziemia. W kwietniu gospodarz wypelnia dol sniegiem, ktory pod ziemia nie taje i wytrzymuje do zimy tzn do pazdziernika. Kany z lipieniami wstawiaja w snieg i tak je przetrzymuja.
ural
Paweł Korczyk 18.10.02 09:27
tak tak byłem tam byłem na nimfe łowiłem , wodę ognisa tez piłem.. A tak poważnie super Darku postaram się też napisać troche ze swojej strony zawsze to drugi punkt widzenia
Ale bym chciał tam pojechać
Artur Kowalski 18.10.02 08:42
Swietny artykuł nie mogę się doczekać dalszej części
Ural_cdn
Paweł Biliński 18.10.02 08:14
Darku,

czekamy niecierpliwie na więcej, więcej i więcej :)
Pozdrawiam
     Odp: Ural_cdn
U96 21.4.03 16:27
    
Kogo na to stac??????

Linia Krokusa
Valid XHTML 1.0!
Wszelkie prawa zastrzeżone - All Rights Reserved - ©1999-2004 Krokus Sp. z o.o.
90-223 Łódź, ul. Rewolucji 1905r 82 , tel. +48 42 678 77 03 fax +48 42 678 77 09
Reklamy Krokus: Przynęty wędkarskie