Portal Sklep Bazar Tygodnik Ryby Domowe Klub Reklama Pomoc
Archiwum sklep 1
English pages

UWAGA! ZNAJDUJESZ SIĘ NA STRONACH ARCHIWALNYCH !!! NOWY ADRES => Wędkarstwo - Rybie Oko - http://www.fishing.pl

 
Artykuły
Forum
Foto
Baza
Co i kiedy
Linki
Brania
Hyde Park
Humor
Znad wody
Filmy i pliki
Kartki
Encyklopedia
Ryby i prawo
Ściąga
 
 
 
 
mniej ostatnich wiadomości 82114
To był fragmnet większej całości, niżej więcej :)
pytanie o połów
pomocy!
pomocy!
Odp: odp:Kłusownicy na śląsku
Odp: dorsz
.......................
Odp: Zapora na Wisłoce
Odp: Oj Panie Bogusz .....
Odp: Żyłka
pytanie o połów
pomocy!
pomocy!
leszczyńskie
"okonek"
Wróżka
W obronie jazgarza
Zawody? Również! Bo dlaczego nie?
Wisiel :/
Łowic bez nęcenia ?
Opowieśc znad wody..
Zanęty produkcji polskiej a zagranicznej
Konińskie kanały
Kupię szpulę do Okumy Avenger AV 30!!!!!!!!!!!!
POŻEGNANIE :) - godz 14!!!
Fajna rybka
Szkoda tytułować
 
 
więcej
Zawody wędkarskie
 4/145
Ten okropny żarłok - JAZGARZ
 
Opowieści znad wody.... cz.1
 6.9/85
Leszczowisko
 7.1/202
 8.8/115 hit
Łakomiec
 7.9/66
Oszuści na Bazarze Rybiego Oka.
 7.3/64
KOMUNIKAT
 
Stało się...
 5.6/30
Kłusownik ukarany! Lepiej późno niż wcale.
 4.9/71
 
 
więcej
Petycja!!!!!!!!!!!!!
Pstrąg Roztocza
Uroczyste otwarcie
 
 
Inne ankiety
Żyłka
Co robisz z niepotrzebnym kawałkiem żyłki?
wyrzucasz gdziekolwiek
rzucasz do wody, bo tam jej nie widać i ptak się nie zaplącze
tniesz na mniejsze kawałki i wyrzucasz
zabierasz ze sobą, by spalić w ognisku
zabierasz ze sobą, by wyrzucić do śmietnika
to inaczej, jak podaj w komentarzu

Wyniki Wyniki wszystkich

Komentuj
 


Wszystkie Rybim Okiem Wspomnienia i relacje

Hit  Opowieści znad wody.... cz.1

Autor: Ewa Ćwikła
Data:12.4.05 23:22
Ocena:6.88  (85)
Czytano:10015

Choć moja przygoda z wędkarstwem zaczęła się, gdy byłam jeszcze wiotkim podlotkiem (a co, byłam i już!), to faktycznym nauczycielem i mistrzem był mi mój nieżyjący już Teść, znakomity wędkarz ze starej, dobrej szkoły, rozkochany w przyrodzie i wiedzący o rybach nawet to, czego one same o sobie nie wiedzą. Jemu własnie dedykuję "Opowieści znad wody"...


Opisywane poniżej wydarzenia są jak najbardziej autentyczne. Ich aktywnym uczestnikiem ( w charakterze małoletniego adepta naszej sztuki) był mój małżonek, który ochoczo uzupełnia to, co zdołałam zapamiętać z tatowych opowieści. A było to tak:
Prawie w centrum Kongresówki, blisko Tomaszowa Mazowieckiego leży przepieknie położona nad niedużą rzeczką Piasecznicą miejscowość N., słynąca z Zakładów, które w okresie gomułkowsko- gierkowskim dawały pracę kilku setkom ludzi. Niestety, władza ludowa postanowiła dla dobra publicznego Piasecznicę uregulować, więc przestała być w czymkolwiek użyteczna wędkarzom, którzy zostali zmuszeni do poszukiwań łowisk nieco dalej niz rzut kamieniem od domu. W każdą sobotę ( wówczas jeszcze pracującą) po południu ze dwudziestu spragnionych adrenaliny facetów, sporadycznie obarczonych przez połowice podrastającym potomstwem, ładowało się na pakę poczciwego Stara 25 i jechało w poszukiwaniu wędkarskich emocji. Tak było i tej pamiętnej soboty. Mój małżonek, tym razem dodany ojcu do wędek przez troskliwą mamę ( dziecko musi wypocząc na powietrzu!) twierdzi, że wybrali się nad Czarną Nidę. Na pace trzęsło, sypały sie opowieści, w których ryby miały tym dalej oczy od ogona, im dawniej były złapane i im więcej kilometrów drogi zostawało z tyłu. Jeden tylko uczestnik wyprawy zachowywał należytą, dostojną powagę: główny księgowy, pan.. powiedzmy : Witold. W drodze, tuż za Kielcami emocje gorących głów ostudziła burza z ulewnym deszczem. Mimo to w radosnym nastroju towarzystwo wypakowało się ze Stara na nadbrzeżną łąkę w pobliżu małego młyna z rozlewiskiem. Wszyscy rozpierzchli się w poszukiwaniu dogodnego stanowiska. Tomek z ojcem rozkładali wędki nad brzegiem Nidy, obserwując spod oka pana Witolda, który swoim zwyczajem, celebrował montowanie zestawów na łące, tuż przy samochodzie. Złożył właśnie pierwszą bambusówkę, założył robala, całość starannie umieścił w trawie i zajął się drugim kijem, zapominając o przysłowiowym "Bożym świecie". Na nieszczęście w pobliżu pasło się niezłe stadko spasionych gęsi młynarza.Jakby tego nie było dość, zawrócił do samochodu po zapomniany koc największy kawalarz z całej ekipy, pan Stacho. W mig ocenił sytuację, capnął okazję do psoty jak pies kawał serdela i ..... wykorzystując totalny "niebyt" pana Witolda, podrzucił robala z jego pierwszej, gotowej wędki w pobliże gęsi. Na efekt nie czekali dłużej niż kwadrans. Na łące rozpoczęło się istne piekło: złowiona łakomczucha machała skrzydłami i wrzeszczała jak opętana, wtórowały jej pozostałe ogłupiałe koleżanki ( stąd określenie: głupia gęś!). Pióra sypały się zaścielając łąkę a od strony młyna biegła w sukurs ulubienicom rozsierdzona młynarzowa. Niewiasta owa, oceniwszy sytuację równie szybko jak poprzednio pan Stacho, zażądała natychmiastowej i to dość słonej zapłaty za gęś . Zdumiony i kompletnie zszokowany pan Witold potulnie uiścił należną kwotę, nie mogąc wyjść ze zdumienia, jak to się stało.Czuł się jednak zdecydowanie winien. Młynarzowa, otarłwszy migiem łzy ( pewnie banknotami księgowego), zaofiarowała się z pomocą w sprawieniu gęsi, jako że żaden z obecnych panów nie przejawiał morderczych skłonności. Ostatecznie młynarzowa uśmierciła gęś, którą następnie upieczono przy ognisku i pochłonięto do ostatniej kosteczki. Mąż twierdzi, że była pyszna, jak żadna potem. W drodze powrotnej sumienie ruszyło jednak kolegów pana Witolda. Ujawnili kulisy "gęsiej afery" i solidarnie zrzucili się na pokrycie uszczerbku w budżecie księgowego, na wypadek, gdyby żona zaczęła mu sprawdzać "saldo". Rykowisko na pace trwało całą drogę powrotną a zachęcony powodzeniem pan Stacho juz szykował się na nastepny wyjazd.
P.S. Pan Witold ksiegowy nie zmienił nawyków: dalej szykował zestawy przy samochodzie, układając wędkę z robalem w trawie. A co!


Skorzystaj z przyznanego Ci prawa i oceń ten artykuł
« « « « || » » » »  
5  10 

drukuj drukuj wyślij wyślij

Lista komentarzy


Temat: Autor:
Czas:
Opowieśc znad wody..
Patryk Kubiak 13.4.05 14:15
Fajne pozdrawiam papa:)
Podobną...
Bartłomiej Kosiński 13.4.05 08:56
...przygodę miałem i ja. Mając chyba z 10 lat łowiłem klenie na pływającą skórkę od chleba. Nie brały ale wierząc w swoje szczęście spuszczałem z mostu na Krutyni haczyk wbity w pieczywo. Doskonale widziałem jak podpłynęła kaczka, jak wzięła... Cóż było robić - jest branie - musi być zacięcie... Oj szybko rwałem żyłkę na widok lecącej jak na skrzydłach gospodyni :)
Dobre.
Jarosław Szczepaniak 13.4.05 01:09
Wyobrażam sobie ugięcie kija pod taką „sztuką”. Ciekawe, co następnym razem pomogli mu złowić? (Dycha)
Pozdrawiam. Jarek



Valid XHTML 1.0!
Wszelkie prawa zastrzeżone - All Rights Reserved - ©1999-2004 Krokus Sp. z o.o. - powered by eZ publish
Za publikowane treści odpowiedzialność ponoszą ich autorzy, jednocześnie wyrażając tym samym zgodę na ich bezterminową publikację.
Reklamy Krokus: eZ Publish